..
Igły i liście...

60 | 63006
 
 
2008-11-27
Odsłon: 703
 

Instruktor wspinaczkowy- ciężka robota...

1.    Straszykowe Skałki.

–    No! I teraz ten przelot – ej, Ty – uważaj! No patrz na to! Drugi raz nie będę pokazywał! No.
–    Teraz ten przelot musi wytrzymać. Jest pewny! I teraz już musi wytrzymać szarpnięcie! Zobaczcie.

        A potem szarpnięcie za zaklinowaną kostkę. I srrruuu!!!! I fikołki, fikołki, fikołki – po stromym trawniku pod ścianką... My – schowaliśmy się przezornie za skałką.
Żeby nie krępować instruktora. Nie chcieliśmy, żeby wiedział, że takie coś widzimy. Byliśmy uprzejmi... Nie muszę już napisać, co tam potem za tym krzakami
robiliśmy. Wspomnę tylko, że jeszcze długo później bolały nas brzuchy. Choć oczywiście nikt nikogo w brzuch nie uderzył! Ani nigdzie indziej...


2.    Kurs tatrzański.

–    Kontrolowane! Kontrolowane!

       Na naszym kursie tatrzańskim pewnego dnia poszliśmy znad Morskiego Oka iść się wspinać na Zamarłej Turni. To była dla nas dobra szkoła. Nie tylko samego
wspinania w Tatrach.
       Niektórzy z nas w ogóle byli wcześniej w Tatrach kilka razy w życiu, na przykład w podstawówce, na wycieczkach klasowych. Czyli więcej, niż kilka lat temu... Nie pamiętam, w którym miesiącu wypadł ten nasz kurs, ale w niektórych żlebach były jeszcze resztki śniegu. Ale tylko w niektórych. Ale resztki. No i udało się jakoś dotrzeć pod tą Zamarłą. Na odcinkach, na których szlak przekraczał jakiś żleb – wydeptane stopnie pozwalały, oczywiście przy zachowaniu należytej ostrożności, bezpiecznie
przejść płaty śniegu.Już widzimy piękną ścianę Zamarłej Turni. Dla nas – kursantów – wyglądała wtedy bardzo groźnie. To znaczy wspaniałe te płyty, ale czy aby na pewno da się po czymś takim wspinać?! I to jeszcze my – kursanci?! Hmm...
        Już pod samą ścianą, żeby dostać się pod początek drogi, którą mieliśmy iść – trzeba było przekroczyć pólko śnieżne. Nasz instruktor – nie może już czekać na nas – tych maruderów – i rusza pierwszy. Przez o pólko śnieżne już nie ma wybitych przez poprzedników stopni. Sam je wybija, tupiąc swoimi buciorami w twardy blat stromego śniegu.
        Resztki śniegu w Tatrach latem – jeśli jeszcze dotrwały - muszą być twarde. Instruktorowi wybijanie stopni idzie wolno, ale systematycznie. Stopniowo zbliża się do
końca pola śnieżnego. Przestajemy go już tak uważnie śledzić. Jesteśmy w końcu jeszcze nieprzygotowani, żeby iść za nim! Spieszymy się. Nagle krzyk:

–    KONTOLOWANE! KONTROLOWANE! - Słyszymy Krzyk. Jakby od instruktora!
 
      Podnosimy łby. I widzimy naszego instruktora – zsuwającego się po stromym zboczu przed nami! Nie wiemy, co on robi! I co to w ogóle znaczy?! No bo on sunie coraz szybciej, tam piarg na dole czeka, a tu słyszymy od niego to „KONTROLOWANE!” – HMM???   
       Instruktor, w czasie zsuwania się po płacie śniegu, wbił z całej siły palce w betonową skorupę śniegu. Ucapił się tego, niczym kocur pazurami – i w ten sposób
„przyjęły go piargi poniżej”...
       W czasie, gdy sie zsuwał - krzyknął do nas tamto. A gdy leżał już na piargu pod pod płatem śniegu - dodał jeszcze - po cichu. Sam do siebie:

Hmm. Kontrolowałem - a przypierdoliłem!
      
       Później – robił, co tylko mógł, żebyśmy nie zauważyli, że go coś boli. I że ma obie dłonie zakrwawione. Może zresztą nam się tylko zdawało??? W końcu to był przecież nasz instruktor. My byliśmy jego kursantami. A to zdarzenie było przecież kontrolowane...

 
 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 
liść dębu 2011-07-21 13:18:28
ten goguś jest podły, to zakuty łeb, niebezpieczny -swoją nieudolność wyładowuje na kursantach, ziejąc agresją.


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd