Wspinam się zimą już dość długo. Do tego potrzebne są specjalne buty. Wiem, że są już nie tylko takie „plastikowe”, ale kiedy zaczynałem tylko plastikowych używano i na moich stopach się takie znalazły. Skorupy. Pierwsze - kupiłem sobie dawno temu, firmy Asolo. Włoskie badziewie. No, może ciut przesadzam. Ale...
Kiedy zacząłem też wycinać drzewa w miejscach trudnodostępnych – a do wchodzenia na takie drzewa i poruszania się po nich świetnie służą właśnie buty do wspinaczki zimowej, z rakami – wtedy jasne stało się dla mnie, że nie będzie dało się pogodzić wykorzystywania skorup do pracy na drzewach z używaniem ich do wspinaczki. Nawet nie chodziło o zniszczenie, na pewno nie o sam brud – ale po pierwsze, te tysiące „nieusuwalnych” trocin w botkach... J
Praca przy wycince dała mi trochę pieniędzy – dzięki czemu konieczność kupienia sobie butów do wspinaczki zimowej, ale tylko do samej wspinaczki, stała się bardziej i paląca, i możliwa do spełnienia.
A ponieważ – nie wiem, czy to przez takie akurat krążenie, jakie mam, czy przez co innego – w każdym razie mnie przeważnie zwykle jest najzimniej i najszybciej z wszystkich, a to zimno, jak wiemy wszyscy, jako jedno z pierwszych miejsc, „odwiedza nasze stopy” – stąd wiedziałem, że muszę kupić sobie skorupy przede wszystkim jak najcieplejsze.
Wysupłałem te zaskórniaki i po jakimś czasie stałem się posiadaczem pary najcieplejszych, żółtych Koflachów. Arctis Expe. “Przeznaczone do najzimniejszych warunków wspinaczkowych, szczególnie nadają się na duże wysokości, niskie temperatury i na wyprawy” – jak czytałem w katalogu i na stronie internetowej firmy.
I w tych moich skorupach - które okazały się być strzałem w dziesiątkę, jak dla mnie - udało mi się wspiąć na wiele różnych celów, a tym choćby przejść 1800-metrowej wysokości, wschodnią ścianę Watzmanna w Alpach Bawarskich, odwiedzić zimą Chamonix i wspiąć się Kuluarem Chèré na Mont Blanc du Tacul, a do tego przejść zimą wiele dróg w naszych Tatrach.
Gdy sprzętu się używa to, choćby nie wiem, jak dbało się i troszczyło o niego, musi się on niszczyć. Po wielu przewspinanych sezonach zimowych i w przypadku moich skorup doszło do zniszczenia. Zniszczyły się botki. Poodklejały mi się, prawie całkiem, obcasy. Są tam takie piętki – i one się prawie poodczepiały od podeszew.
Po pierwsze – prowizorka. [P.P.P.] Owszem, zużyłem sporo drogiego i dobrego kleju. Pooklejałem posmarowane miejsca specjalną, zbrojoną, mocną taśmą klejącą – owszem, działało. Jako-tako. Jednak wiedziałem, że to tylko prowizorka, że to nie jest to.
Rozpocząłem poszukiwania botków do skorup firmy Koflach. Najpierw - polskie sklepy. I efekt był taki, że – już od już razu wiedziałem, że to będzie trudne...
Po drugie – pomyślałem sobie o Internecie i stronie firmy Koflach, może jakimś sklepie internetowym tej firmy. Przekonałem się, że naprawdę nie jest z tym tematem dobrze. Że to nie będzie łatwe. Najpierw napisałem mail „do źródła” - czyli do samej firmy Koflach. Jednak zanim przyszła odpowiedź stamtąd, pomyślałem też, że – jako członek Alpen Verein, bądź co bądź austriackiego klubu górskiego – może pomogliby coś oni.
Podczas poszukiwań – nadeszła, skądinąd i przez przypadek, nadzieja na rozwiązanie, dziwny zbieg okoliczności: przyjechał do nas człowiek, który wybierał się tam, gdzie byliśmy my, w Kirgizji – i przekazałem mu potrzebne i pomocne szczegóły. On – Adam Ryś - później w korespondencji napisał mi, że mieszkają 30 kilometrów od miejscowości Koflach i pojadą bez problemu dla mnie do wytwórni! Ucieszyłem się oczywiście!
Niestety – rozczarowanie przyszło dość szybko i to nawet potrójnie: prawie jednocześnie napisali do mnie i człowiek odezwał się człowiek z firmy Koflach, i z austriackiego Alpen Verein, i wspomniany Polak. „Od firmy” – dowiedziałem się, że... firma właśnie przenosi się do Szwajcarii; od człowieka z Alpen Verein – że „to jest niemożliwe, firma Koflach w zasadzie już nie istnieje – to znaczy przenosi się do Szwajcarii”; wreszcie – znajomy Polak napisał, że w fabryce powiedzieli mu, że „coś takiego jest niemożliwe”, że „oni właśnie zamykają tę fabrykę i przenoszą się do Szwajcarii”. Taaa... Widząc, jak jest trudno, nie wiedziałem, co z tym począć. Kolejnym moim krokiem, jakim podjąłem było to, że napisałem do zaprzyjaźnionych Słowaków, którzy uruchomili też swoje kontakty. Jednak z takim samym skutkiem, jak wszystkie dotąd.
Odpuściłem sobie z tym tematem. Że nie mogłem się ciągle jeszcze wspinać, to temat mnie tak nie naglił, problem nie nękał. Jednak [może to dlatego, że jestem spod znaku Barana...] po jakimś czasie temat wrócił mi do głowy. I zacząłem ponowne poszukiwania. Tyle że już na jakichkolwiek innych stronach internetowych, w innych sklepach.
Wtedy – o dziwo – znalazłem sklep, niemiecki, gdzie botki były pokazane w ofercie do sprzedaży, normalnie. A kiedy napisałem tam, że jestem zainteresowany tym i tym – odpisali mi, że – uwaga – wszystko to jest, Kein problem! :-)
Teraz należało uruchomić już „koneksje, które już raz nam pomogły”. Pająk ma w Niemczech bliską rodzinę. U której raz nawet byliśmy – spaliśmy po drodze z Chamonix, zimą. I te botki udało się im kupić dla mnie! A że syn Pająka za niedługo miał mieć komunię – rodzina przyjedzie do kraju i przywiozłaby też oczywiście i botki. I tak się też stało! Nowe botki leżą sobie i czekają na zimę. Czekają też na czas, w którym wreszcie będę mógł się znowu wspinać.
Copyright © 2014 by gorskieblogi