..
Igły i liście...

60 | 62545
 
 
2013-08-06
Odsłon: 835
 

O przewodniku po Podzamczu - co miało być, a co jest - czyli recenzja nieudana....

Kiedy raz pojechaliśmy do Podzamcza, wspinaliśmy się (jak rzadko kiedy) na Adepcie. Nie pamiętam, wspinałem się wtedy bez znajomości Filarkiem Kurtyki, czy drogą Żywcem się Okocim - nie pamiętam. Ważniejsze jest to, o czym zapomnieć jakoś nie mogę: kiedy szedłem do góry, byłem za bardzo skupiony jedynie na każdym następnym ruchu, żeby dotarło do mnie to, co działo się na dole. Owszem, niby docierał do mnie jakiś tam, wzrastający szum i głosy, jakie dochodziły z dołu – ale podświadomie, wiedziałem, gdzie jestem i że ludzie tutaj, na polance koło Adepta, nawet większa ilość, to normalka (niestety). Jednak to, co zdarzyło się potem, miałem tylko raz. Po raz pierwszy i oby ostatni... Kiedy doszedłem do stanowiska – na polance pod stopami rozległy się wielkie i głośne, zbiorowe brawa i wrzaski. Odwróciłem się - ujrzałem chyba kilka wycieczek klasowych naraz, zajmujących niemal szczelnie calutką polankę. To była owacja. Odwracam głowę, spoglądam w dół – a tam tłum - i te wszystkie dzieci gapią się na mnie! I to do mnie one tak wrzeszczą, i dla mnie biją te brawa, i mnie tak gratulują! O kurwa... Uciekać!!! – To była pierwsza reakcja. Ale nie dało się. Musiałem się przewiązać i zjechać w ten dziki tłum brzdąców – a wszyscy do mnie podbiegli i zaczęli zbiorowo mi gratulować. Hurtowo... Musiałem przeżyć tam wtedy także dziesiątki pytań w rodzaju: A pan się tak nie boi?, A ile taka lina wytrzymuje?, itp. [Na szczęście nikt nie podszedł wtedy z najtrudniejszym: A czemu, a po co pan się tak wspina? Przecież tam się da wyjść łatwiej z drugiej strony! I tym podobne. Wtedy miałbym z odpowiedzią trudności większe jakieś, w przybliżeniu i zaokrągleniu, 8848 razy (może nawet o 8849, ale nie jestem pewien dokładnie...). Wtedy musiałbym ratować się rejteradą, gdzieś w krzaki...]

Kiedy dzień, wypełniony ciekawym i już bardziej dyskretnym wspinaniem, się kończył, zeszliśmy do wsi i zaczynaliśmy już powoli kierować się ku biwakowi na Lewym Podzamczu (wtedy jeszcze bez stojących tam teraz „atrakcji i udogodnień”). Jednak schodząc, tknął nas wtedy jakiś dziwny, nienawiedzający nas wcześniej impuls - i postanowiliśmy odwiedzić tamtejszy przybytek gastronomiczny. [Obecnie – jak na jurajskie warunki za przeproszeniem, „wypasioną” restaurację, wtedy – „spokojną zatoczkę”, czy „oazę – przytulisko” dla elity Podzamcza... Czyli dla tej grupy, która zawsze zna doskonale i dokładnie takie rzeczy jak ta, czy starczy im dziś na jedno, czy na dwa wina, czy jest dziś, czy nie ma pani Krysi, która daje na krechę - i tym podobne tajemnice... ] Kiedy rozsiedliśmy się z piwami i zaczynaliśmy już „wtapiać się w otoczenie”, ujrzeliśmy, że przy barze stanęło kilku miejscowych, stoją tam i gadają już dość długo – i usłyszeliśmy między innymi kilka zdań, które jakoś tak wryły się nam w pamięć. Tekst który usłyszeliśmy (związany w tym, że niedawno na ruinach zamku Andrzej Wajda kręcił film – ekranizację „Zemsty” Aleksandra Fredry, dzięki której to ekranizacji na planie filmu – czyli w Podzamczu – czyli wtedy, pod koniec dnia, również i w tejże knajpie - na pewno, gościł między innymi Daniel Olbrychski), wrył nam się w pamięć i z niej już chyba nie ucieknie:

- Nie, no kurwa Daniel to jest zajebisty gość!!! Ale nie nie - czekaj kurwa, no serio Ci mówię!

- DANIEL TO JEST KURWA PSZEHUJ!!! Nie, no Ty się śmiejesz – ale serio mówię!!! I tak dalej, w ten deseń...

Jakiś czas później, kiedy dyskusja już ucichła i podszedłem do baru po następne piwo, dowiedziałem się od kelnerki, że cała ta debata wzięła się stąd, że jakiś czas wcześniej, przy okazji kręcenia tu filmu odwiedził i tę knajpę Daniel Olbrychski (wraz z Polańskim, Gajosem). A opinia o nim „jego przyjaciela” z Podzamcza wzięła się stąd, że Daniel wkroczył wtedy tam do knajpy – i na wstępie postawił wszystkim całą skrzynkę wódki... Wszystkim obecnym, całej knajpie. Musiał więc zostać od razu w tamtym środowisku zostać uznany za takiego, o jakim była mowa...

Kiedy udało się nam wreszcie "wynurzyć z czeluści" tej gospody i zaczęliśmy kierować się ku biwakowi na Lewym Podzamczu (wtedy jeszcze bez stojących tam teraz „atrakcji i udogodnień”), rzucił nam się w oczy ( o dziwo, ostro...) stojący przy głównej drodze szyld – ogłoszenie: PUSTACZARKI KROCZĄCE. I inne szczegóły, pozwalające nam ustalić, co to takiego. Ale nikt z nas nie wiedział i wiedzieć nie chciał. No wystarczyła nam wtedy już sama ta cudowna nazwa... Wystarczyła do tego, żebyśmy na biwaku roztaczali już wizję kroczącego kordonu pustaczarek, które, na wzór maszyn wojennych z filmu ‘Gwiezdne wojny’ sunie w kierunku zamku Bonerów, a później zaczyna go ostrzeliwać... Tego wieczoru już nam się w każdym razie wyjaśniło to, czemu zamek w Podzamczu – kiedyś piękny, wspaniały i zamieszkały, dziś jest już w stanie takim, jakim jest, czemu to już tylko ruiny... :-)

 

 

Ale ponieważ patrzę cały czas na leżący przede mną przewodnik skałkowy po Podzamczu, przypomniało mi się, że chyba jednak chciałem tu napisać o nim... J Więc: 

 

Pierwszą reakcją, jaką miałem od razu, kiedy wziąłem pozycję wydaną w postaci kołonotatnika, było – to, że... że to właśnie kołonotatnik! Kiedy patrzę na inne przewodniki po naszych skałkach, jakie mają wspinacze (sam też mam ich dość dużo) – widzę i wiem, że przy tak intensywnym kartkowaniu książka taka, zszyta choćby nie wiem jak mocno, musi się (wolniej, albo szybciej) rozrywać. A tutaj – sprawdzone, ale niestosowane u nas dotąd rozwiązanie – kołonotatnik - cud miód!

Okładka, na której widnieje podzamczański Demon, kryje w sobie 80 stron, na której możemy ten przewodnik i otworzyć, i na niej pozostawić książeczkę otwartą bez narażenia na uszkodzenie tej i sąsiednich stron! Wszystkie poprzednio wydane przewodniki skałkowe, kartowanie których najczęściej zatrzymywało się (przez lata użytkowania) na kilku-kilkunastu najatrakcyjniejszych stronach, siłą rzeczy musiały ulegać zniszczeniu. Okładka klejona – musiała, przynajmniej częściowo, A tutaj – wygoda, dogodność, pomysłowość – użytkowa rewelacja! Przy tym na tyle solidnie wykonana, że – mimo iż przewodnik mam od niedawna i nie korzystałem zeń jak dotąd w terenie – nie wygląda na to, że ten typ wydania może znacząco utrudniać korzystanie. Czy może wpłynąć na trwałość tej pozycji? Czas pokaże.

Przewodnik ten jest nieduży, dobrze zrobiony i wygodnie się z niego korzysta. Jest w nim to, co trzeba i gdzie trzeba.

Oczywiście musi też być ‘ale’. Nie byłoby tego nawet może, gdyby nie to, że, jak stoi na pierwszej stronie tekstu, w przewodniku tym została też przeprowadzona korekta. Na tyle dokładna, że – na przykład, bo jest tego więcej, ale nie chce mi się detalicznie wypisywać (tak samo, jak autorowi tejże korekty „się nie chciało” - zrobić ją dobrze...): już od początku (we Wstępie) szwankuje interpunkcja [„Dlaczego właśnie z tych środków nie mielibyśmy wydać przewodnika, do tego rozdawanego za darmo” – to jest pytanie, nie stwierdzenie; brak znaku zapytania], są też literówki [„wszytskim”], „Skalne Mias-to (str. 5), „górnojuraj-skie (str. 6). I tego typu duperele – których jednak być w tekście nie powinno. Tym bardziej wtedy, gdy, jak dowiadujemy się zaraz na początku, w tekście tym została przeprowadzona również korekta. Ważniejsza sprawa, to fakt, iż autor zrezygnował z powszechnie stosowanego w środowisku podziału nominalnego na Podzamcze i Lewe Podzamcze. Dla mnie to błąd – bo tak po prostu wspinacze zwykle mawiają, tak to zwą. A inna nowość – to wprowadzenie nazwy „Skalne Miasto” dla całego rejonu, zwanego dotąd ogólnie „Podzamcze”, a rzadziej też „Prawe Podzamcze”. Jak pisze autor, „zrezygnowałem z tego sformułowania na rzecz Skalnego Miasta. Uważam to za bardziej precyzyjną nazwę.”. Cóż – niezależnie od opinii autora, od tego, co on uważa – nazwa Podzamcze, czy (rzadziej) „Prawe Podzamcze” funkcjonuje już od dawna, jest ogólnie przyjęta i stosowana w środowisku, niezależnie od tego, co przyjmie sobie jakkolwiek autor. Natomiast autor przewodnika wspinaczkowego po danym rejonie – tego, co w środowisku, do którego zresztą taki przewodnik kieruje jest od dziesięcioleci ogólnie przyjęte – lekceważyć nie może i uwzględnić powinien bezwarunkowo! Regina Klećko i Michał Czubak tego niestety nie zrobili.

 

Na koniec załączam także przy tej okazji świetne, archiwalne zdjęcie, na którym widnieją ściany Cim i sąsiadujących turni – tylko zupełnie bez rosnącego przed nimi obecnie lasu! Jakże różni się to od tego, co widać z tego samego miejsca dziś – czyli gałęzi i liści, liści, liści... J Wahałem się czy dodawać to zdjęcie, czy nie. Jednak zdecydowałem, żeby je zamieścić - w rozwiązaniu związanych z tym rozterek, w zneutralizowaniu wyrzutów sumienia, jakie pojawiły się jako pierwszy odruch, pomógł mi jeden pisarz – autor literatury przewodnikowej, Paweł Haciski. [Czy Chaciski? Przepraszam - nie jestem pewien poprawnej pisowni tego nazwiska...] Który to pisarz zamieścił onegdaj w jednym ze swych dzieł rysunki z innego przewodnika, wedle podobnej zasady, która mu na to pozwoliła. Bo tu pasuje to idealnie i pomaga wytłumaczyć powody, dla których mogłem to zdjęcie zamieścić. Tak więc:

Publikuję go bez zgody autora, mam jednak nadzieję, że nie będzie miał mi tego za złe.Przewodnik był super [tu powinienem wstawić zamiast tego: zdjęcie jest super] i szkoda, żeby pozostał zupełnie zapomniany.

 

No i wrócę do tego, od czego zacząłem: no i miała być recenzja – a wyszło mi, jak zwykle...

 
 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd