..
Igły i liście...

60 | 63007
 
 
2008-12-19
Odsłon: 685
 

Rzecz o rżnięciu...

         Na wstępie wyjaśnię, co to ma wspólnego ze wspinaniem. Drzewa wycinam zwykle w miejscach, gdzie nie może dojechać zwyżka, itp. (Na przykład cmentarze.) No a najpierw trzeba tam jakoś na drzewo wyjść! Bo przecież konary nie mogą ot, tak lecieć sobie w dół. Trzeba podwiązywać każdy konar na specjalnej taśmie i ciąć po kolei, konar po konarze. [Bywa, że jeden pomnik kosztuje 10000 złotych na przykład! A na cmentarzach nie da się drzewa ot tak, jak w lesie, „puścić w cholerę”, niech sobie leci, ot, tak, w całości, gdzieś tam.] Ale jak wyjść na to drzewo??? Zwykle trzeba mieć do tego sprzęt wspinaczkowy. Założyć skorupy, raki, uprząż. Przypiąć do niej pętle z karabinkami i pilarkę. I z tym wszystkim srruuu – do góry! :-)

1.
       No więc raz wycinałem, u nas we wiosce, wielką topolę. Pomagał mi Dżoker. [O którym już wkrótce przeczytacie więcej. Na pewno...] No i gdy pień był już ścięty, a całość leżała pocięta na klocki na ziemi i przygotowana do wywozu – musieliśmy jeszcze wyciąć to, co wystawało z ziemi i zasypać ziemią i posiać trawę – tak, żeby po tym wszystkim nie zostało śladu. Ta robota jest najgorsza z całości – przypominamy wtedy skazańców, pracujących za karę w jakimś kamieniołomie... No trudno uwierzyć, że do takiej pracy nikt nas nie zmuszał...

       Po takiej męce – na korzeniach i na samym pniu – zostaje zwykle mnóstwo piachu. Trzeba go wcześniej dokładnie usunąć – bo on od razu tępi łańcuch i wtedy piłuje się dalej, jakby cięło się pień jakąś na przykład listewką... Albo scyzorykiem. No ale czym go tu usunąć???
Walczymy między blokami. Więc wejdźmy do kogokolwiek,, na przykład na parterze – i poprośmy o jakieś wiaderko wody, miskę, itp.! Albo chociaż butelkę!
    No to poszedł Dżoker. Ale wrócił – nie z pełną miską, czy butelką. A słychać, że idzie było już z daleka. Po prostu wrócił zapłakany. Ze śmiechu!

-    Wiecie, co mi powiedział ten gość???!!!!!!! Tu, na parterze???!!!!!!
-    ???
-    No nieee, panie, nieee! ALE U MNIE TO WODA JEST NA LICZNIK!

Niełatwo nam było dokończyć tą pracę. Nawet nie to, że bolały nas ze śmiechu brzuchy! No bo nie mieliśmy przecież tak cennej wody! Na licznik!!!

2.
      Innym razem walczymy w Bytomiu. Też z Dżokerem i jeszcze jednym kolegą. Też topola. Ale chyba jeszcze większa od tamtej. Rosła na podwórzu, między kamienicami, które otaczały ją ze wszystkich stron. Żeby dostać się na górę, wpadłem na pomysł, żeby poprosić ludzi mieszkających na ostatnim, czwartym piętrze, żeby wejść do nich – i z okna rzucić linę na pierwsze rozwidlenie, zaczepiając ją o grubaśne konary. Wtedy – jakby „na wędkę” albo „na małpie” wchodzi mi się dużo łatwiej i szybciej. Tak też udało mi się zrobić.
       No i walczę sobie na wysokości drugiego piętrze [vide zdjęcie] i widzę, że mniej więcej równo ze mną, dosłownie dziesięć metrów ode mnie, na balkonie siedzą sobie jakieś ömy [czyli starsze kobiety, baby - po śląsku – to już wiem! J] i patrzą sobie na mnie. Ot, tak... Popijają sobie kawkę i gaworzą. Rozbawione. Widać, że są zainteresowane tym, co robię. A ja walczę. Nie zwracam na nie uwagi. Nagle jedna z nich woła do mnie. Głośno:

-    Halo! Halooo!!! Proszę pana!

Odwracam głowę i słucham.

-    No wie pan, ja to pana podziwiam! Ja to bym tam chyba nigdy nie wlazła!!!

                      NIC NIE ODPOWIEDZIAŁEM. NIE MOGŁEM...
Odwróciłem się. Żeby nie było mi widać twarzy. I włączyłem pilarkę. Żeby nie było mnie słychać...
 
 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd