..
Igły i liście...

60 | 62561
 
 
2009-03-04
Odsłon: 2575
 

VO3min

       Na marginesie wyczynu Piotra Sztaby i Grzegorza Grochala, którzy 26-go sierpnia 2001-go roku dokonali na Młynarczyku przejścia VO2 max, anonsowanej jako „nowa droga” [o czym można przeczytać np. tutaj: http://www.wspinanie.pl/topo/polska/tatry/mlynarczyk/vo2max.htm]
       pragnę podzielić się pewnym wspomnieniem i refleksją. Niedługo potem odwiedziliśmy Dolinę Białej Wody. Właśnie z zamiarem przejścia „starej dobrej” Diretissimy. Zespół Rybička – Šmid zawsze był „gwarancją trudności”...
       Trzy miesiące po „stworzeniu” linii o „wdzięcznej” nazwie VO2max – staliśmy pod wspaniałą ścianą Młynarczyka. Jeszcze nie wiedząc nic o działalności naszych poprzedników.

       Diretissimę wspaniałej, wschodniej ściany Młynarczyka wytyczył znany zespół słowacki, J. Rybička - J. Šmid w dniach 5-7.9.1974 r., uprzednio poręczując 6 wyciągów. Czyli oprócz poręczowania – do tego jeszcze trzy dni akcji w ścianie.
        Jeszcze ciekawszy ‘maraton’ był udziałem autorów pierwszego przejścia zimowego. Słowacki zespół: B. Kadlčik - J. Kulhavý - J. Romanovský i V. Starčala przeszedł drogę, z poręczowaniem, w dniach – uwaga - 23,24,26,27,28 grudnia 1974-go i 18,19,20 i 21.1.1975-go roku. Wychodzi – jak to mogę obliczyć [nawet ja...] – na dziewięć dni walki!!!!!
      Drugie przejście zimowe, a pierwsze polskie, miało miejsce w dniach 10-14 marca 1975-go roku. Dokonał go zespół R. Bieniek – Ryszard Malczyk – [ten ten, właśnie - Rico – alkoholico! [Autor m. in. przejścia letniego Kuluaru Kurtyki pod Mnichem, Drogi Ostapowskiego, na Sokolicy – o trudnościach VI.1+, na żywca, już w 1985 roku. I wielu innych ‘nietypowych’ dokonań. O nim samym możecie też osobno przeczytać tutaj: http://www.goryonline.com/blogwpis-1315]

       Spity, które ujrzeliśmy wtedy jeszcze spod ściany, z Zachodu Birkenmajera, na tyle zmieniły nasze nastawienie, że zaraz po naszym jesiennym przejściu „tego, co zostało z Diretissimy Młynarczyka, napisałem taki tekst. Do którego wracam teraz:

      Był już chyba październik. Trwało rykowisko jeleni. ‘Złota słowacka jesień’...
Linia o nadanej z wdziękiem i wrażliwością nazwie VO2 max ustanawia niewątpliwie nową jakość wspinania w naszych Tatrach. Z uwagi na nagromadzenie trudnych wyciągów, staje się najtrudniejszą technicznie drogą Polaków w Tatrach. Ale...
      O zmierzeniu się z Diretissimą Młynarczyka marzyłem od trzech lat. Możliwość nadarzyła się w połowie października 2001-go roku, kiedy to w górach nastała przepiękna, pastelowa jesień.
Widoki zapierały dech w piersi, trwało rykowisko jeleni, a my przemierzaliśmy ulubioną od lat Białą Wodę.
      Nazajutrz, objuczeni sprzętem na trzy dni wspinania, przedarliśmy się pod urwisko bezdrożem, przemierzając niebywałej urody pierwotny, dziki las i zarośnięte, omszałe piarżyska - cud natury.
       Wcześniej, świadomi powagi zamierzenia i niebezpieczeństwa, na jakie się narażamy, czule żegnaliśmy nasze Wybranki. Teraz, przepojeni obawami i tajemniczą energią, doszliśmy pod spiętrzenie. Nie pierwszy już raz zatrzymała nas fizjologia, to znaczy uboczny produkt naszego strachu...
       W pierwszy dzień chcieliśmy pokonać największe trudności (dwa razy A4, wycena z lat 70- tych), dojść pod Wielki Okap, zostawiając poręczówkę. Dwa wyciągi A4 pod rząd, jeden A3 i dwa łatwiejsze. Uff...
       Ponieważ niemal od razu wchodziło się w najwyższe trudności, więc lęk miał swoje apogeum już pod ścianą. Nie odzywaliśmy się do siebie prawie wcale. Ustaliliśmy tylko, że zaczyna Pająk, pierwsze A3 robi Jaro, a do A4 zgłosiłem się ja.
      Miejsce startu nie jest ewidentne, więc wszyscy uważnie wpatrywaliśmy się w piony nad nami. Wtedy „to” zauważyliśmy. W linii spadku naszej ekstremy widać było coś na kształt plakietek spitów. Nie byliśmy jednak pewni, czym jest to, co majaczy niewyraźnie nad nami.
Zaczął Pająk. Po przejściu dwudziestu metrów klasycznie stwierdził, że dokąd tylko się da, widać rząd spitów w regularnych odstępach...
      Byliśmy zdezorientowani. Długo zastanawialiśmy się, co z tym fantem zrobić. Wiedzieliśmy już, że wyśniona hakówka raczej nie istnieje. Czy mamy teraz po prostu przepinać się przez te połyskujące blaszki z całym naszym arsenałem?
Postanowiliśmy, z uwagi na niebywałą urodę drogi, spróbować, choć już niemal zupełnie bez entuzjazmu. Jaro podszedł jednym, długim wyciągiem pod sam Wielki Okap, mijając bezstresowo wszystkie, kiedyś kluczowe, miejsca. Trudność: „nudne A1”.
       Zostawiliśmy poręcz, po której osiągnęliśmy Zachód Birkenmajera. Było południe. Nie umiem z niczym porównać tego uczucia olbrzymiego rozczarowania i rozdrażnienia, które czuliśmy. Schodziliśmy znowu w milczeniu, które tym razem miało źródło w czymś całkiem innym.
      Następnego dnia ukończyliśmy tę niewymownie piękną drogę. Poszliśmy oryginalnymi wariantami Šmida i Rybički (A2). Rządek spitów zawsze uciekał z logicznej linii najmniejszego oporu i przewiercał się przez jak najgorzej urzeźbione partie, w bliskości starej drogi.
       Schodziliśmy w pośpiechu, umykając zbliżającym się ciemnościom. Ponownie nie chciało nam się nic mówić.
                   
                      ........................................

   
       Czy jest to postęp? Z pewnością jest to postęp techniki, a regres psyche. Czy jest to istota wspinania? Na to nie ma jednej odpowiedzi. Jeśli ktoś ją już ma, to chyba każdy własną.
       Ale jest jeszcze jedno, bardzo konkretne pytanie, dotyczące nie ideologii, ale moralności, praktyki: czy nie dało się stworzyć równie trudnej (bądź trudniejszej) linii z szacunkiem dla historii, dla wielkiego, równoważącego czynnik mentalny i fizyczny, wysiłku poprzedników?
       Na to pytanie odpowiedź jest łatwa: z pewnością była taka możliwość. Na samej wschodniej ścianie Młynarczyka było i jest bardzo wiele miejsca na drogi realizowane metodą, jaką zastosowali autorzy.
       Mając wiertarkę, worek spitów, tak wspaniałe możliwości wspinaczkowe i determinację, piękna i z pewnością ekstremalna linia mogła powstać w kilku innych partiach ściany (nie wspomnę o reszcie wspaniałych urwisk masywu Młynarza).
Tak jednak się nie stało.
      Teraz nie ma już Diretissimy, nie ma nerwów, strachu, ryzyka, przygody, niepewności. Jest wyczyn, popis, przechwyty, wytrzymałość, sława. Jest VO2 max...
   
      Nie biadolimy tutaj. Po prostu (stronniczo) opisujemy fakty. Tendencyjność relacji powodowana jest rozgoryczeniem. Tatry są malutkie. Muszą pomieścić wszystkich.
Jesteśmy (naiwnie idealistycznymi) przeciwnikami zarówno ograniczania dostępu i poruszania się po nich (zakaz schodzenia ze szlaku, bilety wstępu, Karta Taternika, itp.), jak i ułatwiania pobytu w naszych górach (drogi, schroniska, kolejki, itd.).
To jest jednak temat do oddzielnego rozważenia. Tutaj chcemy podkreślić, że nie jesteśmy przeciwnikami ospitowanych dróg tatrzańskich. Uważamy bowiem, że przy rozsądnym podejściu miejsca starczy zawsze dla wszystkich rodzajów dokonań:
mrożących krew w żyłach oraz tych stanowiących czystą przyjemność; dla artyzmu i sitcomów. Drogi o różnym standardzie asekuracji, różnych proporcjach między zaangażowaniem pierwiastka fizycznego i duchowego powinny współistnieć obok siebie.
       Przykładem ściany, gdzie tak już się dzieje jest tak bliska i dogodna Czołówka MSW (z jednej strony Greystone, Porfawora, czy Preludium, zaś z drugiej Get Whacked, Fijał czy Ostatnie Milenium).
   
      Z tych wszystkich powodów gorąco apelujemy do wszystkich mających dostęp do wiertarek i „kompatybilnego” z nią sprzętu wspinaczkowego, a zarazem mających ambicje być tatrzańskimi zdobywcami nieznanego: pozwólcie stać pomnikom poprzednich epok.
       Twórzcie własne, wizjonerskie projekty z szacunkiem dla dorobku poprzedników. Miejcie na uwadze nie tylko samą doniosłą przeszłość, ale również fakt, że obok was, współcześnie, wspinają się w Tatrach ludzie, którzy cenią ryzykowną grę i uznają wielkość autorów niebezpiecznych dróg.
       Pragną też, by dawne wspinaczki nie zatraciły swego unikalnego charakteru niepewności i przygody. Chcieliby(-śmy) cenić również Was za zrozumienie naszych racji, które zaowocuje mnóstwem trudnych, jak najbardziej samodzielnych, pięknych wspinaczek. Linii, które niszczą nie dokonania poprzedników, ale co najwyżej skórę na opuszkach palców oraz sprzęt. Tego Wam i wszystkim życzymy.
   

Łukasz Pająk Halski
Piotr Michalski
Jarosław Skalski



      W monografii wschodniej ściany Młynarczyka [która ukazała się w "Góry", nr 9 (124), wrzesień 2004, ale też i można ją odnaleźć w internecie, a dokładnie tutaj: http://www.goryonline.com/gory,75,72,0,0,F,news.html] -
napisałem między innymi:
       Uwaga: dolna, kluczowa część drogi (ponad Wielki Okap) została "unicestwiona" poprzez osadzenie na niej nitów ze zjazdu przez autorów drogi VO2max.
[Kolejna „otworzona” w podobny sposób droga – to Kastrator – (mająca już przebieg o wiele bardziej samodzielny). ‘Produkcja’ zespołu G. Grochal – P. Sztaba. Wytyczona dwa lata później. Przebyta 18.9.2003-go roku. Także ubezpieczona spitami ze zjazdu.]

 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd